Redaktor z wotum ufności (wywiad z Eugeniuszem Głombem)


Rozmowa z Eugeniuszem Głombem, redaktorem naczelnym tygodnika „Tarnowskie Azoty” w latach 1963-1982 o sytuacjach granicznych, oswajaniu strachu i… nieuchronnym zamykaniu pewnych spraw. Rozmawiała Małgorzata Budzik.

Małgorzata Budzik: Pamięta Pan, jak wyglądała noc poprzedzająca ogłoszenie stanu wojennego?

Eugeniusz Głomb: Nie pamiętam. Spałem snem sprawiedliwego. Jak większość tarnowian zresztą.

M.B.: Niedziela 13 grudnia 1981 roku kojarzona jest powszechnie z wyłączonymi telefonami oraz brakiem „Teleranka”. Czy w swoich wspomnieniach odnajdzie Pan te obrazy?

E.G.: Stan wojenny zaczął się u mnie od takiej sprawy. Rano zapukał do drzwi sąsiad, chciał zatelefonować do szpitala. Okazało się, że i mój telefon był nieczynny. To nas zaniepokoiło. Wówczas włączyliśmy telewizję, a tam rzeczywiście nie było żadnego programu. Nadawano wystąpienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Informował w nim o wprowadzeniu stanu wojennego w całej Polsce oraz o powołaniu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Z kolei później przyjechał do mnie kolega, który też nie mógł się nigdzie dodzwonić. I zapytał: „Przyjechałem zobaczyć, czy nie zostałeś internowany?”.    

M.B.: Bał się pan o siebie, o rodzinę?

E.G.: Ogólnie sytuacja była fatalna. Ludzie bardzo ciężko to przeżywali. Jedni płakali, inni śmiali się przez łzy. Pełno było różnych napięć i żalu. Wszyscy byli zmęczeni, chciano spokoju. Panowała dezinformacja. Krążyły wiadomości o aresztowaniach, represjach, internowanych, zabitych… Wprowadzono nowe utrudnienia, wszystko sprzedawano na kartki. W sklepach nie było nic, nawet chleba. Pamiętam, jak w grudniu jeździłem samochodem do Zakliczyna po jedzenie na święta. Prowiant chowałem pod fotelami, bo kilka razy zatrzymywano mnie i kontrolowano.    

M.B.: Co wydarzyło się 14 grudnia – w pierwszy roboczy dzień stanu wojennego?

E.G.: Jak przyszedłem w poniedziałek do pracy, to redakcja była zamknięta. Pamiętam, że drzwi do budynku zostały zaryglowane. Wiedziałem już o tym wcześniej. W niedzielę przejeżdżaliśmy z żoną samochodem przez Mościce i z daleka można było zobaczyć plomby. Wtedy siedziba „Tarnowskich Azotów” znajdowała się na zewnątrz, tj. przed bramą wjazdową na teren Zakładów. Natomiast w redakcji „Gazety Krakowskiej” zostałem urlopowany do odwołania. 

M.B.: Czy biura zajmowane przez redakcję „Tarnowskich Azotów” były przeszukiwane?

E.G.: Wszystkie moje rzeczy zostały w środku, ale praktycznie nic nie zostało wyniesione. Drzwi wejściowe do budynku zaspawano, zabezpieczając wcześniej sprzęt poligraficzny.

M.B.: W tym czasie był Pan redaktorem naczelnym tygodnika „Tarnowskie Azoty”. Czy pismo zareagowało w jakiś sposób na zaistniałe wydarzenia? 

E.G.: W 1981 roku minęło osiemnaście lat odkąd powołałem do życia „Tarnowskie Azoty”, pełniąc w nich od samego początku funkcję redaktora naczelnego. Tygodnik skierowany był przede wszystkim do pracowników Zakładów Azotowych oraz ich rodzin. Z czasem „zakładówka” stała się gazetą regionalną. Pomimo znaczenia „małej prasy” oraz wypracowanego przez lata zaufania u wydawcy, po wprowadzeniu stanu wojennego nie było możliwości zamieszczania w piśmie jakichkolwiek informacji. Od 14 grudnia redakcja w ogóle nie pracowała. Pierwszy raz w przeciągu kilkunastu lat istnienia gazeta nie ukazała się.

M.B.: Jakie uczucia wówczas Panu towarzyszyły?

E.G.: Wydaje mi się, że byłem zorientowany w sytuacji. W marcu zwołałem nieoficjalne zebranie w restauracji „Kasyno”. Spotkałem się ze swoim zespołem redakcyjnym. Nie udało mi się jednak pożegnać ze wszystkimi dziennikarzami. Na spotkanie nie przybył sekretarz gazety. Przeczuwałem, że pewne zmiany są nieuniknione. Pewne sprawy musiały zostać zamknięte.   

M.B.: Nie bał się Pan wtedy aresztowania?

E.G.: Nie, nie było ku temu powodów. Internowani byli działacze „Solidarności” z regionu. Nie omijały mnie jednak inne utrudnienia stanu wojennego. Przed świętami jechałemw odwiedziny do brata, który mieszkał w Gliwicach. Przy okazji zawiozłem mu prowiant. Musiałem otrzymać stosowną przepustkę na opuszczenie Tarnowa, drugą zaś na pobyt w innym mieście. Nawet podróż do Brzeska czy Zakliczyna wiązała się z koniecznością uzyskania takiego pozwolenia.      

M.B.: Czy podczas stanu wojennego była wydawana jakaś prasa?

E.G.: Znałem środowisko dziennikarskie. Jeśli coś publikowano, to były to pisma ogólnopolskie, bądź nielegalna prasa podziemna. W pierwszym tygodniu stanu wojennego działacze zakładowej „Solidarności” kolportowali na terenie fabryki biuletyny „drugiego obiegu”.

M.B.: Najważniejsza i właściwie jedyna lokalna gazeta została zamknięta…

E.G.: „Tarnowskie Azoty” były lubianą i chętnie kupowaną gazetą w regionie. Konkurowały z „Przekrojem”, „Przyjaciółką” oraz „Gazetą Krakowską”. Jednak po 13 grudnia nie ukazywały się ponad kwartał. Oficjalnie dostałem wtedy urlop, zaś później pozostałem na świadczeniu chorobowym. W  marcu, ze względu na stan zdrowia, zostałem rencistą. Miałem pięćdziesiąt trzy lata, więc wiek nie kwalifikował na emeryturę. Po stanie wojennym nie przywrócono mnie do pracy. Redaktorem naczelnym tygodnika mianowano Zygmunta Kopera.

M.B.: „Tarnowskie Azoty” oficjalnie były przecież organem Samorządu Robotniczego!

E.G.: Działanie prasy zawieszono na mocy dekretu o stanie wojennym. Podobnie nie działało przez jakiś czas radio i telewizja. Jeśli chodzi o termin wstrzymania pracy redakcji, była to bardziej decyzja Komitetu Zakładowego PZPR i Dyrekcji. Władze prowadziły potem w Warszawie pewne rozmowy o wznowienie druku. Tarnowski oddział „Gazety Krakowskiej”, w której pełniłem wówczas funkcję kierownika także został zamknięty, ale na krótszy okres.

M.B.: Czyli tygodnik stał się niewygodny z pewnych względów? 

E.G.: W latach 80. na łamach „zakładówki” pojawiały się materiały poświęcone działającemu w fabryce Komitetowi Zakładowemu NSZZ „Solidarność”. Od pierwszych numerów ukazujących się w 1981 roku pytano jaka będzie „Solidarność”, wzmiankowano o jej obradach, walnych zebraniach i apelach do członków „Solidarności” i pracowników fabryki. Zamieszczono także relację Andrzeja Sikory z I Krajowego Zjazdu „Solidarności”, informację o październikowym godzinnym strajku w Zakładach...

M.B.: Gazeta pisała także o życiu w kolejkach. Czy wyrażała ogólne niezadowolenie?

E.G.: Tak. Zwłaszcza jeśli chodziło o sprzedaż na kartki oraz reglamentację żywności. Pisała o uciążliwych kolejkach, podwyżkach cen. Dawała upływ niepokojom związanym z zagrożeniem strajkami oraz wyrażała sprzeciw wobec okrągłych słów bez treści, wartości…

M.B.: W tym czasie tygodnik ujawniał także pewne prawdy…

E.G.: Na łamach wrześniowych numerów 1981 roku opisane zostały robotnicze protesty mające miejsce na terenie Zakładów w lecie 1980 roku. O nich nikt wtedy nie pisał. Stąd też przedstawienie historii narodzin „Solidarności” w Zakładach.

M.B.: We wznowionym numerze tygodnika czytamy: „surowe wymogi stanu wojennego spowodowały nasze milczenie […], ale chaos i anarchia musiały być powstrzymane”…

E.G.: Pierwszy numer pisma ukazał się 30 kwietnia 1982 roku, po czterech miesiącach przerwy. Zapowiedziany nowy kształt gazety realizowano skutecznie, ale już beze mnie…

M.B.: Po grudniu ’81 tygodnik uległ pewnym zmianom. Natomiast dzisiaj to inne pismo…

E.G.: Tak. Teraz „Tarnowskie Azoty” praktycznie już nie istnieją we wcześniejszej formie. Nadal wychodzi pod tą sama nazwą pismo, ale jest to tylko wewnętrzny zakładowy biuletyn.

M.B.: Jak się żyło z wiedzą gen. Jaruzelskiego, że Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią?

E.G.: Ludziom było bardzo ciężko. Ubolewano nad sytuacją, bo było nienajlepiej. Na terenie całego kraju wojsko, milicja oraz SB aresztowały tysiące działaczy „Solidarności”. Częste były przypadkowe zatrzymania oraz ofiary śmiertelne. W tarnowskiej katedrze odbywały się nabożeństwa za ojczyznę. Z kolei w kościele Misjonarzy istniało duszpasterstwo nauczycieli, które organizowało pomoc i rozdawało paczki z żywnością i odzieżą. Trzeba jednak pamiętać, że w Tarnowie represje miały ograniczoną formę i zasięg. Tutaj stan wojenny został doświadczony nieco inaczej, niż to miało miejsce w dużych ośrodkach przemysłowych lub w aglomeracjach miejskich, takich jak Kraków, Katowice czy Warszawa. Natomiast w niektórych kręgach można było odczuć pewną ulgę. Opadły pewne napięcia. Próbowano patrzeć w przyszłość z nadzieją. Wszyscy liczyli na pokojowe rozwiązania.

M.B.: Tak też się stało…

E.G.: Tak, ale nie od razu. Do pewnych spraw potrzeba czasu. Tego jednak zawsze brak. Niekiedy pozostaje uzbroić się w cierpliwość i patrzeć na świat z większą ufnością. Tak jak pisałem
w 1981 roku przed ogłoszeniem stanu wojennego, ludzie: „chcą rzeczy zwykłych, oczywistych: uczciwości, prawdy, odwagi, szybkiego, zdecydowanego działania. Nie chcą: kamuflażu, manipulowania ludźmi i informacją, kłamstwa, złodziejstwa, okrągłych bez treści słów. Czy jest to możliwe? Ostatnie dni wykazały, że coś i w tej materii dzieje. Na resztę dni pozostaje nadzieja…”.

M.B.: Dziękuję Panu za rozmowę!

Eugeniusz Głomb – nauczyciel filozofii, dziennikarz prasowy, działacz kulturalny; redaktor naczelny tygodnika „Tarnowskie Azoty” w latach 1963-1982; kierownik tarnowskiego oddziału „Gazety Krakowskiej” (1978-1981); rzecznik prasowy tarnowskiego oddziału ZUS (1984-1999); powołał w Tarnowie Klub Inteligencji, Klub Filmowy; był także współzałożycielem Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Tarnowskiej. 

Fotografie

1. Eugeniusz Głomb (fot. Marcin Janik).